Adam Krotoszyński – najlepszy spiker II ligi
Trzyma Pan w rękach efektowną statuetkę. Za co ta nagroda i jaka jest jej ranga?
– Ta statuetka jest to dla mnie ogromne wyróżnienie, bo po raz drugi zostałem doceniony jako spiker piłkarski. Pierwszy raz w sezonie 2014/2015 i teraz w sezonie 2017/2018. Jest to prestiżowa nagroda, bo otrzymują ją najlepsi w Polsce – trzech spikerów z ekstraklasy, trzech z I ligi i trzech z II ligi. To cały rok mojej ciężkiej pracy, bo ocenia ją na każdym meczu delegat meczowy. Ma w protokole rubrykę, w której opisuje pracę spikera. Widocznie została ona dobrze oceniona, stąd ta nagroda.
Jakimi kryteriami kieruje się kapituła przyznając tę nagrodę?
– Przede wszystkim prawidłowość używanych komunikatów, przygotowanie do meczu. To, w jaki sposób witam kibiców, jakie podaje informacje przed meczem dotyczące drużyny przeciwnej, swojej drużyny, osiągnięcia rywali, a później już prawidłowe prowadzenie meczu, czyli prawidłowe komunikaty. Często ludzie mylą pracę komentatora z pracą spikera. Są to dwie różne profesje. Komentator komentuje to, co się dzieje na boisku. Spiker natomiast ma zupełnie inne zadania i podaje tylko „suche” komunikaty. Tego od nas wymagają na szkoleniach. Władze PZPN są uczulone na to, aby spiker jak najmniej mówił – mówił tylko wtedy, kiedy trzeba, żeby nie był aktorem pierwszoplanowym. Jeżeli więc nic się nie dzieje, to podajemy strzelców bramek, upomnianych żółtą, bądź ukaranych czerwoną kartką zawodników. Jeżeli nie ma zegara, możemy np. podać która jest minuta meczu. Na ogół mówimy, w której minucie strzelona została bramka, upomniany czy ukarany został piłkarz. Po zakończeniu dziękuję wszystkim za przybycie, za doping i zapraszam na kolejne mecze z udziałem naszej drużyny.
Jak Pan wspomniał spiker to jakby postać drugoplanowa podczas spotkań ligowych. Tym bardziej ta nagroda cieszy?
– Oczywiście. Jak wspomniałem, jest to prestiżowa nagroda, bo jest się jednym z najlepszych w kraju, a to do czegoś zobowiązuje. To nie jest tylko nagroda dla mnie – to jest przede wszystkim nagroda dla klubu, dla Stali Stalowa Wola, bo ja ten klub reprezentuję, identyfikuję się z nim. Ja pracuję dla klubu i cieszę się z tego bardzo, że „Stalówka” została doceniona po raz drugi przez moją osobę.
Pamięta Pan, jak zaczęła się pana praca w roli spikera?
– Doskonale pamiętam. Rozpoczęło się to w 2003 roku, dokładnie 26 kwietnia. Mój poprzednik Waldemar Pawłowski prowadził wówczas mecze piłkarskie i zaszła taka nietypowa sytuacja, bo Waldemar miał już zaplanowaną kolejną imprezę w tym dniu, a mecz został o godzinę przesunięty, został opóźniony z 16 na 17. Pracowałem wtedy w telewizji, robiłem magazyn sportowy, więc Waldemar do mnie zadzwonił i poprosił mnie, bym poprowadził drugą połowę meczu Stal – Piotrcovia Piotrków Trybunalski. Oczywiście miałem obawy, bo Waldemar to człowiek-instytucja w Stalowej Woli – głos bardzo znany, popularny. Miałem obawy jak to wyjdzie, ale poprosił kolega, więc nie mogłem go zawieść. Na drugą połowę usiadłem za mikrofonem. Oczywiście pierwsza moja wypowiedź, przywitałem się i konsternacja mała, szmery na trybunach. Wiadomo, inny człowiek, inny głos, jakieś zmiany nastąpiły. Byłem troszkę nieświadomy tego, co zrobiłem. Generalnie mecz był nudny, nic się nie działo. Gdzieś w 80. minucie wziąłem mikrofon do ręki i zapytałem, czy są na stadionie kibice Stali Stalowa Wola. Otrzymałem odpowiedź „tak”. Więc powiedziałem: kochani, mamy 10 minut do końca, dopingujemy „Stalówkę”. Wtedy na trybunach rozległ się bardzo głośny doping, a w 89. minucie Paweł Zegarek strzelił na 1:0. Wtedy powiedziałem: widzicie kochani, doping czyni cuda i jedziemy do końca z tym dopingiem dla „Stalówki”. Chwilę później Marek Baster zdobył drugą bramkę i wygraliśmy 2:0. Po tym meczu prezes Żak i ówczesny sponsor klubu, Tadeusz Kwieciński, podeszli do mnie i mówią: ty będziesz prowadził mecze. I tak już 15 lat, jak jestem za mikrofonem na meczach „Stalówki”.
Każdy kojarzył głos pana Waldemara Pawłowskiego. Teraz każdy kojarzy pana.
– Cieszę się, bo pracuję na to 15 lat. Każdy jest inny. Ja nigdy nie chciałem naśladować kogokolwiek. Waldemar jest niezastąpiony, ma swój głos, swoje poczucie humoru, odpowiedni tembr. Jest bardzo dobrym spikerem, konferansjerem i nigdy nie miałem ambicji, żeby go zastąpić czy naśladować. Chciałem wypracować swój styl i myślę, że mi się to udało. Dlatego jestem już rozpoznawalny.
Czy w czasie pana pracy wydarzyły się jakieś niespodziewane sytuacje?
– Jakichś takich wielkich wpadek nie miałem, aczkolwiek na pewno zaliczyłem jakąś.
Może mikrofon przestał działać?
– Techniczne usterki jak najbardziej się zdarzały. To siła wyższa i tego nigdy nie jest się w stanie przewidzieć. Na ogół teraz raczej to się już nie dzieje, sprzęt jest dobry. Z technikami, akustykami zawsze sprawdzamy przed meczem sprawność nagłośnienia. Nie ma wpadek. Jeżeli bateria wysiądzie, to szybciutko mam drugą pod ręką, wymieniam ją i pracuję dalej.
Każdy może zostać spikerem? Jakie warunki trzeba spełnić?
– Nieskromnie powiem, że chyba nie. Nie każdy może, bo przede wszystkim trzeba mieć predyspozycje do tego. Jeżeli jakąś odwagę, pewność siebie się nabywa, to barwę głosu, sposób mówienia trudno jest się wyuczyć. Trzeba mieć wyczucie, rozumieć psychologię tłumu. Trzeba wiedzieć, jak się zachować w danym momencie. To jest duże wyczucie.
Wcześniej pewnie łatwiej było zostać spikerem? Czy teraz są coraz większe wytyczne? Są jakieś szkolenia?
– Tak. Od 2003 roku, jak zacząłem prowadzić mecze, dwa lata prowadziłem zawody „bez papierów”, bo nie było takich szkoleń. Dopiero w czerwcu 2005 roku Polski Związek Piłki Nożnej zorganizował pierwsze branżowe, pzpn-owskie szkolenie na Stadionie Śląskim w Chorzowie. Wówczas, ówczesny dyrektor MOSiR-u, świętej pamięci Tadeusz Duszyński podszedł do mnie i powiedział, że jest takie szkolenie spikerów w Chorzowie. Ty nim jesteś, dobrze byłoby, gdybyś miał papier, żebyś pojechał. W porozumieniu z nim pojechałem do Chorzowa. To był kurs zdecydowanie inny niż teraz, bo jeździliśmy co dwa tygodnie, mieliśmy po trzy dni zjazdy. Zajęcia były na Stadionie Śląskim, w Radiu Katowice. Były zajęcia z logopedami, z polonistami, z policją. Były prowadzone przez wysokiej klasy specjalistów. Nie mówię, że teraz nie prowadzą, tylko że te zajęcia są krótsze. Jeden zjazd i już uzyskują dyplom spikera. My mieliśmy dwa zjazdy po trzy dni. To był 2005 rok i byłem wtedy jedyną osobą z Podkarpacia. Ze mną byli spikerzy największych i najsławniejszych klubów w Polsce – Legii, Wisły, Cracovii, Pogoni Szczecin, ŁKS-u, Śląska Wrocław czy wszystkich drużyn ze Śląska. Naprawdę cała śmietanka z Polski. Muszę powiedzieć, że np. Wojciech Hadaj, który już dziś nie jest spikerem Legii Warszawa, jak usłyszał, że jestem ze Stalowej Woli, to przyszedł od razu, przywitał i powiedział: szacun dla Twojego klubu, wygraliście na Łazienkowskiej. To się nie wszystkim zdarza.
Jak rodzina odbiera Pana pracę?
– Nie ma mnie często w domu, ale żona się już przyzwyczaiła, że jak są mecze, to mnie nie ma. Też się cieszy z tych moich sukcesów. Jest czasami tak, że jest sobota, niedziela, a męża nie ma w domu. Musi sama pójść na spacer czy pojechać na zakupy.
Może Pan obiecać, że Pana głos będzie towarzyszył „Stalówce” w drodze do ekstraklasy?
– Bardzo bym chciał, ale to nie zależy tylko ode mnie. Wiele czynników na to wpływa. Cieszę się, że w tej chwili jest dobry klimat wokół naszej piłki, że Pan Prezydent Lucjusz Nadbereżny rozumie potrzeby środowiska i wspiera klub. Przede wszystkim rozpoczął budowę stadionu, pięknego obiektu, który już w przyszłym roku będziemy mieli oddany do użytku. Myślę, że jesienią „Stalówka” na nim będzie rozgrywać mecze i mam nadzieję, że przy pełnych trybunach. To jest najważniejsze, że jest dobry klimat wokół piłki i że jest przychylność władz miasta. Teraz wszystko w rękach i nogach zawodników oraz w ich głowach. Dużo zależy od tego, co piłkarz ma w głowie. Wtedy jak przenosi to na boisko, to jest często bardzo pozytywny efekt. Wracając do pana pytania, bardzo bym chciał. Prowadziłem ekstraklasę, ale w koszykówce w Stalowej Woli. Piłkę nożną tylko na poziomie pierwszej ligi. Takie marzenie ciche więc jest, aby poprowadzić mecz np. z Legią Warszawa czy Wisłą Kraków.
Czego się życzy spikerowi?
– Nie wiem. Byłem dziennikarzem, to połamania pióra się życzyło. Połamania mikrofonu może? Oby nie języka! To jest narzędzie pracy. Język jest zdecydowanie bardzo ważny.
Dziękuję za rozmowę i życzę, abyśmy się za rok również spotkali i porozmawiali o kolejnej statuetce.
– Dziękuje za rozmowę i pozdrawiam wszystkich kibiców Stali Stalowa Wola, bo to też jest nagroda dzięki nim.
Rozmawiał: Krzysztof Nowaliński /PSA Stal Stalowa Wola